З танком на церкву – Анна Шміґель - АКЦІЯ РУЙНУВАННЯ ПРАВОСЛАВНИХ ЦЕРКОВ НА ХОЛМЩИНІ І ПІВДЕННОМУ ПІДЛЯШШІ

Перейти до змісту

Головне меню

З танком на церкву – Анна Шміґель

Свідоцтва епохи > Розповіді й спогади


Mieszkaliśmy w Kolonii Świerza 2km od wsi Bereźno (obecnie Brzeźno), gdzie chodziłam do 6-klasowej szkoły powszechnej. W centrum tej dość dużej miejscowości widniała dość duża drewniana cerkiew z daleka widoczna lśniącą  kopułą. Mój ojciec Nikodem prowadził 12sto hektarowe gospodarstwo i żyliśmy w miarę dostatnio. W szkole uczony tylko po polsku, a nauczycielami byli Polacy - katolicy. W całej okolicy liczbowo dominowali prawosławni, polaków nie było więcej jak 5%, mieszkali tez Żydzi. Wszyscy rozmawiali na codzień miejscową gwarą ukraińską. Nie dostrzegało się żadnych przejawów wrogości na tle różnic narodowościowych czy religijnych. Pamiętam w 1936 razem z nauczycielami pojechaliśmy Świerży, gdzie znajdowały sie władze gminy, aby wsiąść udział w podniosłej uroczystości poświęcenia nowego czołgu oddanego armii polskiej. Mówiono, że tam gdzieś w pobliżu znajduje się poligon czy jednostka wojskowa, która go odebrała.

Pewnego dnia rano w 1938r. Od strony Brzeźna do naszej Kolonii Świerży dochodził donośny warkot, który nas po prostu przerażał i zaciekawił, bo dotychczas chyba nigdy w tej okolicy nie słyszano takiego dźwięku dobrze słyszanego z tak dużej odległości. Razem z innymi rówieśnikami i niektórymi dorosłymi w pospiechu udaliśmy się tam, aby zobaczyć co tam sie dzieje. Gdy przyszłam zobaczyłam stojący czołg z dużymi łańcuchami zaczepionymi do wysokiej cerkiewnej kopuły. Żołnierze kończyli już podcinanie pokaźnych rozmiarów mocnych drewnianych belek podtrzymujących konstrukcję wieży. Wokół zgromadziło się mnóstwo ludzi, którzy ze łzami w oczach przyglądali się temu przerażająco smutnemu widowisku. Gdy tank z głośniejszym warkotem ruszył, cerkiewna kopuła z trzaskiem powoli zaczęła padać. Donośne wycie silnika mieszało się z rozpaczliwym płaczek zgromadzonych widzów. Wkrótce najwyższa część budowli zakończona dużym prawosławnym krzyżem leżała na ziemi, a nasza piękna cerkiew zamieniła się w bezkształtne drewniane rumowisko. Ludzie długo jeszcze otaczali go w jakimś przygnębiającym milczeniu, nie mogąc pogodzić się z tym co się zdarzyło. Potem pogrążeni w smutku rozchodzili sie do domów jakby z jakiegoś tragicznego bardzo smutnego pogrzebu. Nikt nie odważył się głośno wyrazić oznak swojego sprzeciwu czy protestu. W tamtych latach władze polskie niepokornych prawosławnych ., często bez wyraźnego powodu pozbawiali wolności, poddawali okrutnym torturom a potem bez sądu długo przetrzymywali w więzieniu. Wówczas to w 1937 r. został to zaaresztowany i znosił wymyślnie zadawany ból w czasie długotrwałych prześladowań mój obecny mąż Stefan, który miał zaledwie 17 lat. Jego przewinieniem było tylko posiadanie przypadkowo znalezionej antypaństwowej ulotki. Wracając do domu dowiedziałam się, że do Berezna tego dnia rankiem przybyło wojsko wraz z czołgiem. Wezwano kościelnego, polecono mu, żeby otworzył cerkiew i wyniósł z niej najwartościowsze rzeczy, chciał robić to w wielkim pospiechu, bo wyznaczono na to bardzo mało czasu. Przybysze nie zważając na to, że wewnątrz cerkwi znajduje się cenny ikonostas niezabawem zabrali się do wykonywania poleconego ich dzieła zniszczenia.

Jak pamiętam, cerkiew była zawsze zadbana i otoczona serdeczna troską wszystkich mieszkańców, stanowiła ich dumę i przynosiła pocieszenie ich duszom. Ja, chociaż byłam tak i moi rodzice baptystką, przy każdej okazji chętnie do niej wchodziłam, aby napatrzeć się na jej przepiękny wystrój wnętrza, na posępne ikony wprowadzające w nastrój podniosłej zadumy.

Wkrótce wszystko co pozostało po zrujnowanej świątyni gdzieś wywieziono, a miejsce na której stała starannie wyrównano aby nie pozostał po niej żaden ślad. Pogrążeni w smutku ludzie przepowiadali niechybne nadejście bardzo złych czasów, które mają być karą za tak brutalne nieważenie krzyża i bezmyślne zniszczenie chrześcijańskiej świątyni. To przewidywanie zaczęło stawać się rzeczywistością już w następnym roku, gdy wybuchła wojna i wielu młodych mężczyzn powołanych do służby w polskim wojsku poszło na front i dużo z nich już nigdy nie wróciło. Inni przeżyli piekło znalazłszy się w nieludzkiej niemieckiej niewoli. W końcu lata 1939r. Najpierw przyszli na krótko do nas sowieci a potem za kilka dni ich miejsce zajęli Niemcy. Nie prześladowali tak jak władze polskie prawosławnych, chociaż zaprowadzenie przez nią nowe porządki okazały sie nieznośne i okrutne. Korzystając z wykazywanej przez okupanta swobody religijnej mieszkańcy Berezna postanowili odznaczyć w jakiś sposób miejsce, gdzie stała ich ulubiona cerkiew.  Wydobyli zakopaną kiedyś na miejscu gdzie stała buteleczkę z ważnymi pamiątkowymi dokumentami. Jako pomnik postawili obok duży prawosławny krzyż i umieścili je pod nim. Miał on przypominać o istnieniu tu przez długie wieki prawosławnej świątyni i przywoływać pamięć o tym tragicznym dniu jej śmierci w 1938 r.    

Gdy skończyła się wojna, która przyniosła prawie każdej rodzinie wiele nieszczęścia i cierpień, dla nas na naszej ojczystej ziemi nie nastał jednak spodziewany spokój, gdyż przeciwko nam skierowała się jakaś niepowstrzymana nienawiść ze strony różnych działających w okolicy polskich ugrupowań zbrojnych, band rabunkowych a potem także wojska i milicji.

Nieszczęścia i cierpienia nie ominęły i naszej rodziny, która związana z kościołem chrześcijan - baptystów zawsze przepojona była duchem miłości bliźniego i w życiu codziennym starała się przestrzegać chrześcijańskie zasady. W 1945r. niespodziewanie przyszli o nas nieznajomi ludzie z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Podawali się za milicjantów i oświadczyli, że maja polecenie zabrać na przeszkolenie 22 letnią wówczas moją siostrę Olgę. Nasz ojciec Nikodem stanowczo temu sie sprzeciwił i powiedział że córki samej nigdzie nie puści. Zapewniali że dziewczynie nic złego sie nie stanie, bo oni nie są z NKWD, a polskimi policjantami. Gdy odchodzili wraz z naszą droga Olą, tatuś jednak uporczywie kroczył za nimi. Gdy znaleźli się na skraju lasu jeden z tych "prawdziwych polskich policjantów" skierowała w jego kierunku karabin grożąc zastrzeleniem, jeżeli ich nie opuści. Od tej chwili Ola przepadła na zawsze bez śladu. Na drugi dzień ojciec udał sie na posterunek milicji w Świerzy, prosił o jakąś pomoc. Ale został wyraźnie zlekceważony. Szukał potem ratunku w komendzie milicji w Chełmie, gdzie sprawę potraktowano lekceważąco i nie spisano nawet protokołu.

Po tym zdarzeniu opuściliśmy nasz dom w kolonii Świerza i przenieśliśmy się do wsi Bereźno, bo było tam bezpieczniej, gdyż ludzie zorganizowali własną samoobronę, która nie dopuszczała do prób grabieży, mordów i porwań.  Z jednego domu próbowano uprowadzić dziewczynę, podobnie jak nasza Olgę, ale do tego nie dopuszczono. Pomimo tego nadal nie udawało się uniknąć aktów, przemocy skierowanych przeciwko nam ze strony polskich zorganizowanych grup. Pewnego dnia nasz ojciec wraz z pomocnikiem pojechał końmi na naszą opuszczoną ojcowiznę orać pole. Wieczorem nie wrócił jednak do domu. Przestraszony brat na drugi dzień rano udał się tam. Po wyraźnie widocznych śladach znalazł ojca martwego wraz z pomagającym mu kilkunasto letnim chłopcem. Obaj leżeli zastrzeleni w bagnie pod lasem. Zameldował o tym posterunek milicji w Świerzy, ale pomocy żadnej nam nie okazano. Nie uważano nawet za potrzebne przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Zamordowanych pochowaliśmy we wspólnej mogile we wsi Ruda.

8 sierpnia 1947 r. do naszej wsi niespodziewanie przybyło wojsko i bez żadnego powodu nakazało nam ładować na podstawioną furę niezbędne rzeczy i jak najszybciej wynosić się z domu. Pod lufami karabinów zawieziono nas i wiele innych rodzin na stacje kolejową, załadowano do bydlęcych wagonów i wiele godzin dzień i noc wieziono w nieznanym nam kierunku. Wyładowano wszystkich w zupełnie obcym mieście Pasłęk.  Zdani byliśmy na własne siły na obcej nam ziemi, znalazłszy się do tego we wrogo nastawionym do nas środowisku przybyłych już tu kilka lat wcześniej polskich mieszkańców. Zbliżała się zima, a my pozbawieni środków do życia nie licząc na jakąkolwiek pomoc ze strony nieprzyjaznego nam państwa skazani byliśmy na uporczywą mozolną walkę o swoje przetrwanie.

Anna Szmigiel-Kalisz
Olsztynek, 26 VIII 2008 r.

Dokonując ścisłej wierności słownego przekazu wspomnienia zapisał Piotr Kowal


Uzupełnienie

Gdy 10 lat później po naszym wysiedleniu przybyłam odwiedzić swoje rodzinne strony dowiedziałam się, że prawosławny krzyż postawiony w 1940 r., który jako pomnik miał przypominać o istnieniu do 1938 r. obok niego cerkwi też zniknął bez śladu. Znajomi mówili, że na drugi rok po akcji "Wisła" przyjechała jakaś zorganizowana ekipa zburzyła go, a jego szczątki gdzieś wywiozła, żeby nie było śladu. Na placu w środku wsi, dokładnie w tym miejscu, gdzie stała piękna cerkiew, zbudowano brzydki murowany sklep, który stoi tam do dziś.


* Tak brzmiała nazwa przysiółka wsi Bereźno, nie chodzi tu o kolonię (odległe gospodarstwo) w dosłownym znaczeniu.
** Cerkiew nie miała swojego stałego duchownego. Nabożeństwa odprawiał w niej duchowny dojeżdżający z odległych o 4 km Pławanic.

Wspomnienia nadesłano do serwisu cerkiew1938.pl w odpowiedzi na nasz apel. Wyrażamy gorące podziękowania.

 


Ми жили у Колонії Свержа* 2 км від села Березно (нині Бжезьно), де я ходила до 6-класної загальної школи. У центрі цього досить великого села видніла досить велика дерев'яна церква, здалеку видна блискучим куполом. Мій батько Никодим займався 12-гектарним господарством і ми жили в міру забезпечено. У школі навчали тільки по-польськи, а вчителями були поляки - католики. В усій околиці кількісно переважали православні, поляків було не більше, ніж 5%, жили також євреї. Всі на щодень розмовляли місцевою українською говіркою. Не спостерігалося жодних проявів ворожості на тлі національних чи релігійних відмінностей. Пам'ятаю, у 1936 р. разом із учителями ми поїхали до Свержа, де знаходилися влаcті ґміни, щоб узяти участь у піднесеній урочистості посвячення нового танку, відданого польській армії. Нам казали, що там десь недалеко розташований полігон чи військова частина, яка його отримала.
Одного дня вранці у 1938 р. з боку Березна до нашої Колонії Сверже доносилося голосне гуркотіння, яке нас просто лякало й зацікавило, бо до цього часу, певно, ніколи в околиці не було так добре чути такого звуку з такої великої відстані. Разом з іншими ровесниками і кількома дорослими ми поспішили туди, щоб подивитися, що там діється. Коли я прийшла, то побачила танк, який стояв, причеплений великими ланцюгами до високого купола церкви. Солдати вже закінчували зрізати міцні дерев'яні балки показного розміру, які підтримували конструкцію вежі. Навколо зібралася маса людей, які зі сльозами на очах дивилися на це страшенно сумне видовище. Коли танк із гучнішим гуркотом рушив, церковний купол із тріском почав поволі падати. Голосне виття двигуна змішувалося з розпачливим плачем зібраних глядачів. Невдовзі найвища частина споруди, закінчена великим православним хрестом, лежала на землі, а наша прекрасна церква перетворилася на безформну дерев'яну руїну. Люди ще довго оточували її в якомусь пригніченому мовчанні, не в стані змиритися з тим, що сталося. Потім, занурені в смуток, розходилися по домівках, начебто з якогось трагічного, дуже сумного похорону. Ніхто не наважився вголос виявити ознаки свого спротиву чи протесту. В ті роки польські власті непокірних православних, часто без виразного приводу, позбавляли волі, піддавали жорстоким тортурам, а потім без суду довгий час тримали у в'язниці. Це тоді, у 1937 р., заарештували і піддавали вигадливим тортурам під час тривалих переслідувань мого теперішнього чоловіка Стефана, якому ледве виповнилося 17 років. Його провина полягала тільки в зберіганні випадково знайденої антидержавної листівки. Повертаючись додому, я довідалася, що до Березна того дня вранці прибуло військо разом із танком. Викликали причетника*, наказали йому, щоб відкрив церкву і виніс із неї найбільш коштовні речі, він хотів це робити у великому поспіху, бо призначено на це дуже мало часу. Прибульці, не зважаючи на те, що всередині церкви знаходився цінний іконостас, незабаром узялися виконувати доручене їм завдання знищення.
Наскільки я пригадую, церква завжди була доглянута й оточена турботою всіх мешканців. Вона була їхньою гордістю й приносила втіху їхнім душам. Я, хоч була, як і мої батьки, баптисткою, за будь-якої нагоди охоче заходила до неї, щоб надивитися на її прекрасне убрання інтер'єру, на похмурі ікони, що вводили у настрій піднесеної задуми.
Невдовзі все, що залишилося після зруйнованого храму, десь вивезли, а місце, на якому він стояв, старанно вирівняли, щоб не залишилось по ньому жодного сліду. Занурені в смуток люди пророкували, що неминуче настануть дуже злі часи, які будуть карою за таке брутальне осквернення хреста і бездумне нищення християнського храму. Це пророцтво почало здійснюватися вже в наступному році, коли вибухнула війна і багато молодих чоловіків, призваних на службу до польського війська, пішли на фронт і багато з них ніколи вже не повернулося. Інші пережили пекло, потрапивши в нелюдську німецьку неволю. У кінці літа 1939 р. спочатку на короткий час прийшли до нас совєти, а потім за кілька днів їхнє місце зайняли німці. Вони не переслідували православних так, як польська влада, хоч запроваджені ними нові порядки виявилися нестерпними і жорстокими. Використовуючи релігійні свободи, надані окупантом, мешканці Березна вирішили якимось чином відзначити місце, де стояла їхня улюблена церква.  Вони видобули закопану колись на місці, де вона стояла, пляшечку із важливими пам'ятними документами. У якості пам'ятника поставили поруч великий православний хрест і помістили їх під ним. Він мав нагадувати про існування тут упродовж довгих віків православного храму і викликати згадку про той трагічний день його смерті у 1938 р.
Коли закінчилася війна, яка принесла майже кожній родині багато нещастя й страждань, для нас на нашій рідній землі не настав, однак, сподіваний спокій, бо проти нас спрямувалася якась нестримна ненависть із боку різних польських збройних угруповань і розбійних банд, що діяли в околиці, а потім також війська й міліції.
Нещастя і страждання не оминули й нашої родини, яка, пов'язана з церквою християн-баптистів, завжди було сповнена духу любові до ближнього і у щоденному житті намагалася дотримуватися християнських засад. У 1945 р. до нас несподівано прийшли незнайомі люди з біло-червоними пов'язками на рукавах. Вони представилися міліціонерами і заявили, що мають наказ забрати на вишкіл мою 22-річну в той час сестру Ольгу. Наш батько Никодим рішуче спротивився цьому і сказав, що дочки самої нікуди не відпустить. Вони переконували, що дівчині нічого поганого не станеться, бо вони не з НКВД, а польські міліціонери. Коли вони відходили разом із нашою дорогою Олею, татусь усе-таки вперто ступав за ними. Коли вони опинилися на краю лісу, один із тих "справжніх польських міліціонерів" націлив у його бік карабін, погрожуючи, що застрелить його, якщо він їх не залишить. Від того часу Оля зникла назавжди без сліду. Наступного дня батько подався у відділок міліції в Сьвєржі, просив про якусь допомогу. Але ним виразно знехтували. Вын шукав потым рятунку в комендатуры мылыцыъ в Холмі, де справу потрактували легкодушно і навіть не складено протоколу.
Після тієї події ми залишили наш дім у Колонії Сверже й переїхали до села Березно, бо там було безпечніше, оскільки люди зорганізували власну самооборону, яка не допускала спроб грабунків, убивств і викрадень. З одного дому намагалися викрасти дівчину - так, як нашу Ольгу, але цього не допустили. Незважаючи на це, і далі не вдавалося уникнути актів насильства, спрямованих проти нас із боку польських зорганізованих груп. Одного дня наш батько разом із помічником поїхав кіньми на нашу залишену батьківщину орати поле. Однак, увечері він не повернувся додому. Переляканий брат уранці наступного дня вирушив туди. По добре видних слідах він знайшов батька мертвого разом із кільканадцятирічним хлопцем, що допомагав йому. Обидва лежали застрелені в болоті під лісом. Брат повідомив про це у відділок міліції у Свержі, але жодної допомоги нам не надали. Не вважали навіть за потрібне провести слідство в цій справі. Замордованих ми поховали у спільній могилі в селі Руда.
8 серпня 1947 р. до нашого села несподівано прибуло військо і без жодного приводу наказало нам вантажити на підвезену підводу необхідні речі і якнайшвидше забиратися з дому. Під дулами карабінів нас і багато інших родин завезли на залізничну станцію, завантажили до телячих вагонів і багато годин день і ніч везли у невідомому нам напрямку. Всіх вивантажили у зовсім чужому місці Пасленк. Ми були віддані самі собі на чужій нам землі, опинившись до того ж у ворожому до нас середовищі польських мешканців, що прибули сюди кількома роками раніше. Надходила зима, а ми, позбавлені засобів до життя, не розраховуючи на жодну допомогу з боку неприязної до нас держави, були приречені на вперту виснажливу боротьбу за своє виживання.
Анна Шміґель-Каліш
Ольштинек 26 VIII 2008 р.

Зберігаючи точну відповідність, запис словесного переказу здійснив
Петро Коваль

ДОПОВНЕННЯ

Коли через 10 років після нашого виселення я прибула, щоб відвідати свої рідні сторони, то дізналася, що православний хрест, поставлений у 1940 р., котрий мав як пам'ятник нагадувати про існування до 1938 р. церкви поруч нього, також зник без сліду. Знайомі говорили, що на другий рік після акції "Вісла" прийїхала якась зорганізована група, зруйнувала його, а його рештки десь вивезла, щоб не було й сліду. На площі у центрі села, якраз на тому місці, де стояла прекрасна церква, збудовано бридку крамницю, яка стоїть там до сьогодні.

Спогади Анни Шміґель із дому Каліш, нар. 1925 р.

Переклав: Андрій Савенець

 
 
 
 
 
Назад до змісту | Назад до головного меню